Michał Mroczek

środa, 26 marca 2014

Rysy 2503 m.n.p.m. w jeden dzień i dwie noce




Czy wyjazd w góry musi być równoznaczny z zaplanowanym urlopem? Czy górski wypad musi kosztować kilkaset złotych? A co w sytuacji, gdy dopadnie nas głód górskiego powietrza w chwili, kiedy nie mamy ani za dużo czasu, ani też pieniędzy? Czy warto męczyć się w miejskiej dżungli i tłumić swój popęd do górskiej wędrówki? Udowodnię Wam, że nie.


Pewnego dnia, był to czwartek, poczułem nieodpartą chęć wyjechania w góry. Pech chciał, że w tym czasie nie mogłem zaplanować sobie dłuższego wolnego, a i z kasą było krucho. Kiedy wróciłem z pracy do domu postanowiłem wziąć mapę Tatr do ręki i pojeździć sobie palcem po górskich szlakach. Myślałem, że obcowanie z górami w takiej wersji przynajmniej w części zaspokoi moją potrzebę. Nic bardziej mylnego.


Jak tylko przysiadłem do mapy, błyskawicznie zacząłem budować rozmaite scenariusze imitujące moją wędrówkę po górach. A to startowałem z Kuźnic, a to z Palenicy Białczańskiej. Napalony byłem strasznie. Każdy kolejny scenariusz przybliżał mnie do realnego wyjazdu. Wiedziałem jednak, że jedyny wariant w tym czasie może opierać się na krótkiej, ale jednocześnie zdecydowanej i błyskawicznej akcji.

Spośród kilku rozpisanych na kartce scenariuszy wybrałem ten, który postanowiłem zrealizować. Mój plan przewidywał zdobycie Rysów 2503 m.n.p.m. Nie byłoby w tym nic specjalnego, gdyby nie to, że postanowiłem zrobić to prosto z pociągu. Opisując to precyzyjniej, chciałem wyjechać nocnym pociągiem z Warszawy do Zakopanego, znaleźć się tam w okolicach 6-7 rano i zaatakować najwyższy szczyt w Polsce. Mój pomysł był nisko budżetowy, tzn. nie planowałem noclegu w schronisku po ewentualnym sukcesie. Zamierzałem zdobyć szczyt i prosto z wierzchołka wrócić do Zakopanego na nocny pociąg powrotny do Warszawy.

Tak też się stało. Namówiłem swoją narzeczoną - Martę, która postanowiła towarzyszyć mi podczas tego tripu. Do stolicy gór polskich dotarliśmy trochę przed 7 rano. Prosto z pociągu udaliśmy się do pierwszego busa, który odwoził turystów na Palenicę Białczańską, skąd zaatakowaliśmy czerwony szlak. Na szczycie byliśmy już kilkanaście minut po godz. 12:00. Spędziliśmy tam dużo czasu jak na nas, ponieważ zazwyczaj zamykamy się w kilku, kilkunastu minutach. Tym razem posiedzieliśmy trochę ponad pół godziny, ponieważ mieliśmy osobiste powody, aby być tam dłużej.

Nieco przed godz. 13:00 postanowiliśmy schodzić z Rysów w kierunku Morskiego Oka, gdzie zatrzymaliśmy się jeszcze na chwilę, aby wziąć prysznic przed czekającą nas podróżą powrotną. Do Palenicy Białczańskiej dotarliśmy kilka minut po godz. 18:00 skąd udaliśmy się busem powrotnym do Zakopanego. Nie udało nam się oprzeć pokusie i przed odjazdem zakupiliśmy jeszcze kilka oscypków.

W Warszawie byliśmy trochę po 06:00 i całą niedzielę mogliśmy przeznaczyć na leżakowanie w łóżku. Efekt był taki, że z pozornie niezapowiadającego się weekendu, udało nam się zrobić coś, o czym długo myśleliśmy. Tanio, szybko i przyjemnie. Polecam wszystkim, którzy nie mają zbyt dużo czasu lub pieniędzy.

3 komentarze:

  1. Można to zrobić za 60 zł (Z Warszawy - bilet Polski Bus w obie strony 40 zł, bus z Zakopanego 16 zł w obie strony i bilet wstępu do parku)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdyby dobrze pokombinować i z odpowiednim wyprzedzeniem zarezerwować bilety to i pewnie można by taniej obskoczyć :)

      Usuń
  2. Fajna sprawa. Od czasu do czasu (jak już ciśnienie na góry osiąga maksymalny poziom) też urządzam sobie takie wyrypy jadąc przez pół Polski i zaraz po zejściu od razu wracałam do domu. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń